Story o wolności ucznia
26 grudnia
0
design for change
,
projekt edukacyjny
,
refleksje
,
sprawczość
,
story
,
story o edukacji
,
storytelling
,
uczniowie mają głos
,
uczniowie podejmują decyzje
,
uczniowie też mają głos
,
wolność ucznia
Czy zastanawialiście się kiedyś, jak dużo wolności ma uczeń w szkole? Uczy się tego, co wynika z podstawy programowej; na lekcje uczęszcza zgodnie z planem ułożonym przez szkołę; podręczniki otrzymuje w szkole; metody pracy na lekcji wybiera nauczyciel. Uczeń może co najwyżej decydować o tym, w jaki sposób uczy się w domu. W efekcie tego wszystkiego uczeń ma znikomy wpływ na proces edukacyjny - jest jedynie odbiorcą tego, co oferuje mu szkoła. Być może są tacy, dla których to nie ma znaczenia. Większość jednak zniechęca się po kilku latach nauki, traci motywację, a do szkoły chodzi niechętnie. Czy da się inaczej?
Opiszę Wam pewną historię.W wakacje uczestniczyłam w szkoleniu z wykorzystania metody Design for Change. Zaintrygowała mnie ta metoda, gdyż wymagała pracy zupełnie innej niż zazwyczaj na lekcjach. W projektach DFC to uczniowie decydują, jaki problem chcą rozwiązać, sami wybierają metody pracy, potem działają i podsumowują efekty swojej aktywności. Nauczyciel jest tu jedynie moderatorem, który pomaga uczniom przejść etapy procesu we właściwej kolejności (szczegóły na temat metody można znaleźć tutaj). Wiedziałam, że będzie to dla mnie trudne wyzwanie - jestem przyzwyczajona do tego, że to ja planuję projekt i wyznaczam uczniom zadania, a tu musiałabym się odsunąć i zostawić dużo przestrzeni uczniom. Byłam ciekawa, czy dam radę i jak będę się z tym czuła.
Dlatego powiedziałam uczniom mojej klasy, że zapraszam ich do projektu, w którym przeprowadzimy jakąś zmianę albo rozwiążemy problem i to oni zdecydują, co to będzie. Ustaliliśmy termin spotkania, który pasował wszystkim. Musiałam też napisać do rodziców - i tu pojawił się problem: co mam napisać rodzicom, skoro nic o tym projekcie nie wiem? Kilkakrotnie pisałam i kasowałam zdania, aż w końcu wysłałam wiadomość o następującej treści:
"Zaprosiłam uczniów do udziału w projekcie dodatkowym, nie związanym z żadnym konkretnym przedmiotem. Ustaliliśmy, że zaczniemy spotykać się w czwartki na siódmej godz. lekcyjnej. To projekt dla chętnych, jeśli dziecko nie chce w nim uczestniczyć, proszę nie zmuszać go do udziału.
O samym projekcie na razie mogę napisać tyle, że będzie realizowany metodą Design for Change. To oznacza, że to dzieci ustalą nad czym i w jaki sposób chcą pracować. Będą się w tym projekcie uczyły samodzielności i odpowiedzialności. Na pewno rozwiną wiele kompetencji, ale dokładnie będę mogła powiedzieć dopiero wtedy, kiedy coś ustalą. Ja będę tylko moderatorem.
Chętnych zapraszam na spotkanie w najbliższy czwartek w godz..."
O samym projekcie na razie mogę napisać tyle, że będzie realizowany metodą Design for Change. To oznacza, że to dzieci ustalą nad czym i w jaki sposób chcą pracować. Będą się w tym projekcie uczyły samodzielności i odpowiedzialności. Na pewno rozwiną wiele kompetencji, ale dokładnie będę mogła powiedzieć dopiero wtedy, kiedy coś ustalą. Ja będę tylko moderatorem.
Chętnych zapraszam na spotkanie w najbliższy czwartek w godz..."
Ku mojemu zaskoczeniu, na umówione spotkanie przyszło 11 uczniów z 19-osobowej klasy. Byli bardzo zmotywowani i zaintrygowani, co będziemy robić. Wyjaśniłam im, na czym polega metoda i zrobiłam ćwiczenie wprowadzające. Myślałam, że na tym zakończymy nasze pierwsze spotkanie, ale oni chcieli zostać dłużej, byle tylko zacząć działać. Miałam dylemat: rodzicom napisałam, że skończymy o 14.30 - nie powinnam przetrzymywać uczniów dłużej. Z drugiej strony, jeśli ich zastopuję w tym momencie, emocje opadną i za tydzień może im brakować pary. Nie pozostało mi nic innego, jak zaryzykować pretensje rodziców i przeprowadzić pierwszy etap projektu. Wyjaśniłam, jak będzie wyglądała nasza praca na tym etapie. Uczniowie wypisali na oddzielnych karteczkach problemy, przylepili je do tablicy, a potem posegregowali i podzielili na grupy. Ja stałam z boku i z zachwytem słuchałam ich dyskusji - nie oceniali problemów, tylko zastanawiali się, jak je pogrupować. Na koniec wyróżnili trzy grupy problemów i nadali im nazwy. Do następnego spotkania mieli zastanowić się, którą grupą chcieliby się zająć.
Już od poniedziałku zaczepiali mnie na korytarzu i pytali, czy w najbliższy czwartek też się spotkamy. Mieli już gotowe pomysły, co chcą zrobić. Dało się też wyczuć, że rozmawiają o tym projekcie na przerwach i w czasie wolnym. Byli nim bardzo podekscytowani, a ja zdumiona, gdyż nie przypuszczałam, że aż tak ich to pochłonie.
Podczas kolejnego spotkania wybrali 2 problemy, zawęzili je i zdefiniowali. Sami podzielili się na 2 grupy, z których każda zajęła się innym problemem. Zaplanowali kolejne działania projektowe. Ja stałam z boku, obserwowałam, podsuwałam im karteczki i mazaki do notowania, w razie potrzeby przypominałam, na którym etapie procesu jesteśmy aktualnie.
Przez następne tygodnie spotykaliśmy się regularnie w każdy czwartek. Za każdym razem obecni byli wszyscy uczniowie z grupy projektowej. NIKT nie opuścił nawet 1 spotkania. Niestety, kiedy kończyliśmy etap Kreuj i właśnie mieliśmy wejść w etap Działaj nastąpił lockdown i edukacja zdalna...
Problemy wybrane przez uczniów do projektu były ściśle związane z przestrzenią szkolną i nie dało się ich rozwiązywać online. Na początku zdecydowaliśmy się przeczekać edukację zdalną i kontynuować projekt po powrocie do szkoły. Jednak po 2 tygodniach uczniowie zaczęli domagać się spotkania. Najpierw powiedziałam, że nie damy rady zrobić tego online. Byłam zmęczona ciągłym siedzeniem przed komputerem i nie chciałam dodatkowej godziny pracy zdalnej. Nie miałam też pomysłu, co możemy zrobić online w ramach projektu. Na kolejnej lekcji znowu padło pytanie: "Proszę Pani, kiedy spotkamy się w grupie projektowej?". Było to dla mnie trudne. Powiedziałam, że zastanowię się, co możemy zrobić online i dam im znać. O ile wcześniej sama byłam ciekawa, jak rozwinie się projekt, teraz nie miałam wystarczającej motywacji do działania. Z drugiej strony, czułam sporą odpowiedzialność - najpierw pokazałam uczniom, że mogą być w szkole wolni i działać tak, jak sami zaplanują, a teraz ograniczałam ich, kiedy chcieli wykorzystać swoją wolność. Poczułam, że zawiodę ich, jeśli nie dam im możliwości ciągnąć tego dalej. I wtedy przypomniałam sobie, na czym polega projekt Design for Change - przecież to nie ja planuję, co uczniowie będą robić! Nie szkodzi, że nie mam pomysłu na projekt - przejdziemy proces od początku i uczniowie sami ustalą działania.
Na kolejnej lekcji zaproponowałam spotkanie, a uczniowie od razu poprosili, żebym stworzyła dla nich nowy zespół na Teams i zaplanowała spotkanie. Pojawiło się 10 uczniów (1 osoba wypadła ze względu na problemy sprzętowe). Przeszliśmy pierwszy etap projektu jeszcze raz - ja tylko moderowałam, uczniowie znali już proces więc radzili sobie sami. Korzystaliśmy z tablicy Jamboard. Szybko wyłonili 2 grupy problemów. Dość długo dyskutowali nad tym, którym się zająć, aż ktoś wpadł na pomysł, jak połączyć oba problemy i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. I znowu zaczęło się zaczepianie mnie między lekcjami i pytanie, czy na pewno spotykamy się w kolejny czwartek. Znów dało się wyczuć energię i motywację. Co więcej, uczniowie z grupy projektowej byli bardziej aktywni na moich lekcjach - zadawali pytania, jeśli czegoś nie rozumieli; zgłaszali się do odpowiedzi; szybciej niż inni przysyłali mi pracę domową. Praca z nimi stała się dla mnie przyjemnością.
Nikt nie lubi pracować w kieracie. Właśnie tak mogą się czuć uczniowie w wielu szkołach - nie mają wpływu na nic, muszą jedynie wykonywać polecenia nauczycieli. Nic dziwnego, że tracą motywację do nauki. Ja i moi uczniowie doświadczyliśmy tego, co dzieje się, kiedy uczniom da się pole do działania; kiedy sami mogą decydować o swojej aktywności. To daje im siłę i motywację - nie tylko w ramach projektu.
Projekt Design for Change to świetny sposób na danie uczniom wolności. Ale to też cudowna lekcja dla nauczyciela - nasz projekt jeszcze się nie zakończył, a ja już zmieniłam swoje podejście do uczniów również na lekcjach. Zdecydowanie częściej daję im możliwość wyboru zadania czy metody pracy. Pytam ich o to, jak pracują najchętniej oraz czego nie lubią na zajęciach. Kiedy jest to możliwe, angażuję ich w planowanie kolejnych lekcji - pokazuję im, jaki mamy cel i razem ustalamy, jak możemy ten cel osiągnąć. Na początku uczniowie gubią się, nie są przyzwyczajeni do takiej pracy. Ale szybko ich to wciąga i na moje pytanie: "Jak chcecie ten cel osiągnąć?" od razu pojawia się kilka propozycji. Dzięki temu uczniowie nie tylko są bardziej zmotywowani; rozwijają też samodzielność i czują się odpowiedzialni za własną naukę. Ja z kolei z nauczyciela przekształcam się w moderatora również na lekcjach. Nie umiem już pracować inaczej.
Wolność ucznia to według mnie podstawa edukacji w XXI wieku. Szkoła musi dać uczniom przestrzeń do działania, aby mogli rozwijać kompetencje potrzebne im do funkcjonowania w szybko zmieniającym się świecie. Uczniowie muszą mieć możliwość współdecydowania o swojej edukacji, aby mieli motywację i chcieli się uczyć. I wreszcie, nauczyciel powinien zrezygnować z występowania w roli osoby, która przekazuje wiedzę, a zamiast tego stać się moderatorem lub tutorem, który wspiera ucznia w rozwoju, ponieważ wolny uczeń rozwija się zdecydowanie lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz