Lapbook jako forma notatki

Lapbook jako forma notatki

Wykonywanie lapbooków sprawia dzieciom dużo radości. To od nauczyciela zależy, czy zadanie to umożliwi uczniom uczenie się, czy tylko osiągnięcie satysfakcji z efektu. Do wyboru są trzy opcje: gotowiec pobrany z internetu, który uczniowie jedynie wycinają, składają i przyklejają; szablon, który uczniowie wycinają, wypełniają swoimi notatkami, składają i przyklejają oraz lapbook wykonany samodzielnie od początku do końca. 


Pierwsza opcja, czyli gotowiec, na pewno pięknie wygląda. I tu właściwie kończą się jego zalety. Uczniowie mogą jeszcze poćwiczyć motorykę małą przy wycinaniu i składaniu, ale wiedzy raczej nie pogłębią ani nie podsumują - teksty są już przygotowane przez autora/autorkę takiego lapbooka, a wykonanie przypomina nieco składanie kartek z podręcznika i przyklejanie ich do brystolu. Nie dość, że nauczyciel musi się napracować, żeby takie materiały przygotować (albo zapłacić, jeśli chce je pobrać z internetu), to marna korzyść dla ucznia - szkoda czasu. 

Druga opcja jest o wiele lepsza. Polecam ją zwłaszcza dla uczniów, którzy po raz pierwszy wykonują lapbooki. Nauczyciel przygotowuje tylko szablon z różnymi kształtami notatek, uczniowie wycinają je, samodzielnie wypełniają, notując nazwy, hasła, daty, zdania, rysując lub wklejając zdjęcia, składają i przyklejają w wybrane przez siebie miejsce na brystolu. Szablony można znaleźć w sieci albo wykonać samodzielnie, np. w Canvie wyszukując elementy w konkretnych kształtach. Poniżej zamieszczam też szablony do pobrania:


Ta opcja ma znacznie więcej korzyści:
  • mniej pracy dla nauczyciela (przygotowuje szablony raz, a potem może ich wielokrotnie używać)
  • uczniowie nie tylko trenują motorykę małą, ale też uczą się, gdyż sami muszą wyszukać informacje na podany temat i zapisać je
  • uczniowie trenują krytyczne myślenie, gdyż nie da się w lapbooku zawrzeć zbyt wielu informacji na podany temat - trzeba dokonać analizy i wybrać to, co istotne
  • uczniowie rozwijają kreatywność, gdyż sami decydują o tym, jak ma wyglądać lapbook i tworzą go zgodnie ze swoimi pomysłami
  • uczniowie kształtują umiejętność współpracy, gdyż lapbooki zwykle przygotowywane są w grupach; trzeba się wtedy dogadać, coś ustalić, podzielić się zadaniami, rozwiązywać pojawiające się na bieżąco problemy, podejmować razem merytoryczne decyzje.
Jest jeszcze trzecia opcja, która zakłada, że uczniowie wykonują lapbooka samodzielnie od początku do końca, bez żadnych szablonów. Ta wersja ma zdecydowanie najwięcej zalet, gdyż pogłębia korzyści wymienione w opcji drugiej, zwłaszcza kreatywność. Trzeba jednak być świadomym, że taki lapbook (zwłaszcza wykonany przez maluchy) będzie mniej estetyczny niż wykonany z szablonem. Dla mnie i moich uczniów nigdy nie było to problemem, ale dla niektórych nauczycieli zapewne jest. Warto być tego świadomym. 

To jeden z lapbooków wykonanych samodzielnie przez uczniów klasy 2:





Dobra organizacja pracy nad lapbookiem jest kluczem do sukcesu. My robiliśmy lapbooki zazwyczaj jako podsumowanie materiału. Wtedy najpierw razem ustalaliśmy, jakiego typu informacje powinny się w lapbooku znaleźć oraz skąd je wziąć (podręcznik, notatki w zeszytach, karty pracy z poprzednich lekcji, dodatkowe książki, internet). Potem dzieliłam uczniów na grupy i prosiłam, aby najpierw ustalili plan działania. Najlepiej, aby w ramach planowania wypisali na kartce albo na karteczkach samoprzylepnych pomysły, przeanalizowali je, podjęli konkretne decyzje, a potem rozdzielili między siebie zadania: np. kto wyszukuje informacje, kto wycina i zagina, kto pisze, kto rysuje itp. 

Poza wspomnianymi wyżej korzyściami lapbooki pozwalają też indywidualizować pracę z uczniami. Każdy uczeń może otrzymać takie zadania, jakie jest w stanie wykonać. Może też wykorzystać swoje zasoby i uzdolnienia. Uczniowie z dużą wiedzą mają możliwość nauczyć się jeszcze więcej, gdyż mogą sięgać do materiałów, z których wcześniej nie korzystali i wyszukiwać informacje dla nich nowe. Ci z kolei, którzy potrzebują dużo czasu na zapamiętanie podstawowych wiadomości mogą być odpowiedzialni za materiał podstawowy - najważniejsze informacje na podany temat. W ten sposób wykonanie lapbooka będzie świetnym sposobem na utrwalenie, ale też rozwinięcie wiedzy, a także kształtowanie kompetencji miękkich.   
Nauka w Islandii - refleksje po wizycie studyjnej

Nauka w Islandii - refleksje po wizycie studyjnej

Spędziłam tydzień w Islandii, między innymi zwiedzając 2 islandzkie szkoły, a także rozmawiając z pracownikami Ministerstwa Edukacji i Dzieci oraz wydziału ds. edukacji w Urzędzie Miasta Reykjavik. Nie czyni mnie to ekspertem od edukacji islandzkiej, ale mam sporo ciekawych spostrzeżeń. Dlatego wybrałam formę reportażu. Być może dzięki temu uniknę przekłamań i pozwolę Wam samym wyciągnąć wnioski. 


Dzień 1


Zbliżamy się do szkoły - to głównie parterowy budynek z trzema skrzydłami, połączonymi korytarzem: w jednym skrzydle są sale i korytarz klas 5-7, w drugim klas 8-10, w trzecim jest sala gimnastyczna i stołówka. Potem dowiemy się, że klasy 1-4 mieszczą się w innym budynku kilkaset metrów dalej przy tej samej ulicy. Przed szkołą jest plac zabaw, z boku boisko i drugi plac zabaw. Nie ma płotu ani bramy - mała grupka dzieci stoi na chodniku i rozmawia.

Znajdujemy wejście i nieśmiało zaglądamy do środka. Przed nami jest długi korytarz. Wchodzimy kilka kroków i od razu pojawia się Kasia, nasza partnerka projektowa, która już na nas czekała. Naszą uwagę przyciągają ceramiczne płaskorzeźby na ścianie - zostały wykonane przez uczniów w ramach jakiegoś projektu kilka lat temu. Witamy się i słyszymy: "Zdejmijcie buty." Konsternacja. Kasia potwierdza: "My tu chodzimy w skarpetkach." Zdejmujemy buty i ustawiamy je pod ścianą, obok ławki. Faktycznie, uczniowie chodzą w skarpetkach, ale nauczyciele - nie. 

Idziemy za naszą partnerką do pokoju nauczycielskiego. Jest ogromny, z jednej strony widzimy bufet z gorącymi i zimnymi posiłkami, w pozostałej części stoją duże stoły z krzesłami. Panuje tu spory ruch. Trudno stwierdzić, czy właśnie trwa lekcja, czy przerwa. Kasia kieruje nas w stronę najbliższego stołu. Część z nas siada, część stoi, jakby bała się, że siedząc, może stracić coś z tego, co tu się dzieje. Długo rozmawiamy o tym, że Kasia ma teraz okienko, więc ma dla nas czas do 12; że w szkole jest dużo imigrantów, w tym Polaków; że każda szkoła pracuje nieco inaczej, gdyż nie ma konkretnych wymogów co do organizacji pracy; że jedynym odgórnym wymaganiem jest podstawa programowa, która określa jaką wiedzę i umiejętności powinni posiadać uczniowie kończący szkołę podstawową; że obowiązkiem szkolnym objęte są dzieci w wieku 6-16 lat, wcześniej jest przedszkole dla chętnych, a później szkoła średnia i studia; że w tej szkole klasy mają po kilkanaścioro uczniów i uczennic; że aż do klasy 7 włącznie klasę prowadzi jeden nauczyciel, który uczy zdecydowanej większości przedmiotów, jedynie przedmiotami specjalistycznymi, jak majsterkowanie czy język obcy, zajmują się inni nauczyciele. Zadajemy mnóstwo pytań, Kasia cierpliwie odpowiada. 

Ruszamy na obchód po szkole. Najpierw idziemy na stołówkę. To ogromne pomieszczenie z rozsuwaną ścianą na środku. Za tą ścianą znajduje się sala ze sceną - to tam odbywają się szkolne uroczystości. Dowiadujemy się, że w Islandii każdy pracownik szkoły jest ważny. Kucharze, woźni i pracownicy administracyjni są zapraszani na niektóre spotkania zespołów, ponieważ oni też przebywają na co dzień z uczniami i muszą wiedzieć, jakie kto ma problemy i jak się wobec nich zachowywać. Czasami to właśnie ci pracownicy poznają uczniów lepiej niż nauczyciel, mogą więc wnieść na zebranie ważne informacje. 





Następnie udajemy się do sali, w której mają miejsce zajęcia teatralne. Są tam różne pudła z rekwizytami, green screen i rozsuwana ściana. Potem zaglądamy do sali muzycznej - są tam uczniowie, więc nie wchodzimy do środka. Nasze oczy przyciąga perkusja ustawiona w kącie sali. Kasia tłumaczy, że ważnym elementem lekcji muzyki jest granie na różnych instrumentach, aby dzieci mogły odkrywać swoje talenty i zdecydować, który instrument im się podoba. 



Wchodzimy na piętro przy sali gimnastycznej. Znajduje się tam kilka mniejszych pomieszczeń, które służą jako gabinety do realizacji pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Przed drzwiami jednej z tych sal stoi nauczyciel i nastolatek. Chłopak ewidentnie ma jakiś problem, jest poddenerwowany, a nauczyciel z nim rozmawia. Kasia wyjaśnia, że ten mężczyzna to nauczyciel, który w tym roku nie ma przydzielonej żadnej klasy do nauczania, a swój etat realizuje jako osoba pierwszego kontaktu w razie kłopotów. Uczeń, który ma problem (edukacyjny lub wychowawczy) może tu przyjść w każdej chwili, także w czasie lekcji, i poprosić o pomoc. Zaglądamy do środka pomieszczenia - są tam stoły z krzesłami, kanapy, dywan i pufy, a także wydzielone strefy ciszy. Dociera do mnie, że w innych salach lekcyjnych nie było dywanów, zapewne po to, aby stoliki można było ustawiać w różnych konfiguracjach. 



Kiedy schodzimy z powrotem na dół mijamy nauczycielkę i kilka uczennic, które nagrywają filmiki tabletami. Za oknem na maszcie powiewa tęczowa flaga. Zauważamy to na głos. Kasia wyjaśnia, że w ostatnim roku szkolnym uczniowie zgłosili, że szkoła nie okazuje wystarczającego wsparcia osobom LGBT+. Zaproponowano zatem różne rozwiązania, jednym z nich jest tęczowa flaga na zewnątrz, innym tęczowe smycze, na których nauczyciele noszą swoje identyfikatory. 

Zatrzymujemy się w przestronnym holu, gdzie ustawione są kanapy, pufy oraz okrągłe stoły z krzesłami. To część szkoły dla najstarszych uczniów. Przestrzeń została zaprojektowana przez nich i to tutaj spędzają przerwy między lekcjami. Spora grupka chłopców siada przy jednym z okrągłych stołów. Rozmawiają po angielsku. Dowiadujemy się, że wielu uczniów i uczennic nie zna języka islandzkiego, gdyż jest dla nich zbyt trudny. Niektórzy go znają, ale w szkole lepiej dogadują się po angielsku. 




Obok nas przechodzi nauczyciel. Kasia wyjaśnia mu, kim jesteśmy i pyta, czy możemy zajrzeć na jego lekcję matematyki. Zgadza się. Zaglądamy więc do sali. Widzimy nastolatki siedzące wokół dużych stołów (6 małych stolików zsuniętych razem), pracujące w ciszy nad zadaniami. Przed każdym ustawiony jest tablet, a na nim wyświetlony podręcznik do matematyki. Niektórzy rozwiązują zadania na tablecie, inni piszą w zeszytach. Pytamy i dowiadujemy się, że każdy uczeń w pierwszej klasie otrzymuje od szkoły tablet, który trzyma aż do ukończenia szkoły. Tam ma dziennik elektroniczny, aplikację do kontaktowania się z nauczycielem i klasą, podręczniki i inne przydatne narzędzia. Kasia też ma w ręku tablet - co jakiś czas sprawdza tam wiadomości i plan lekcji. Ktoś pyta, czy uczniowie nie próbują podczas lekcji grać w gry, zamiast się uczyć. Słyszymy w odpowiedzi, że owszem - próbują. Ale nauczyciel ma ze swojego tabletu podgląd na to, co każdy uczeń robi na swoim sprzęcie - nawet nie musi do nikogo podchodzić, przełącza się tylko między uczniami na liście. Jeśli złapie kogoś na oszukiwaniu, zwraca uwagę, rozmawia, a w razie recydywy informuje rodziców. 

Przechodzimy do innej części szkoły i zaglądamy do pracowni kulinarnej. Dzieci właśnie sprzatają salę po lekcji: dwoje dzieci zamiata, ktoś wyciera ścierką stoliki, ktoś inny stoi w fartuszku przy piekarniku, jeszcze ktoś w rękawiczkach myje miskę w zlewie. Nauczycielka dogląda wszystkiego i pomaga uczniom. Na krześle przy drzwiach siedzi chłopczyk. Kasia wita się z nim po polsku. Wykorzystujemy okazję i pytamy, co dzisiaj pieką. Uczeń tłumaczy, że dzisiaj robili bułeczki nadziewane warzywami, że danie właśnie się piecze i zaraz będą je razem jeść siedząc przy wspólnym stole; że nie robią słodyczy, gdyż szkoła dba o zdrową dietę oraz że on bardzo lubi te zajęcia. 

Potem zaglądamy do pracowni, gdzie dzieci majsterkują. Na stołach leży dużo narzędzi, czuć zapach świeżego drewna. Tu też trwa sprzatanie. Każde dziecko jest zaangażowane. Nauczyciel wita się z nami i tłumaczy, że młodsze klasy przygotowują się do przedstawienia o wikingach, a w jego pracowni dzieci wykonują z drewna rekwizyty. Widzimy drewniane miecze. Dzieci mają na sobie fartuchy i rękawice, a na nogach klapki, które po zajęciach odkładają na specjalny stojak w wejściu do sali. Naszą uwagę przykuwa parapet, na którym ustawione są różne wytwory z drewna: maski, zwierzęta, przedmioty, a nawet mapa Islandii. Wszystko tutaj zostało wykonane przez dzieci. 

Po drodze zaglądamy na chwilę do biblioteki szkolnej, w której jest stosunkowo mało książek, za to znajduje się tam zaciszny kącik do czytania z kanapą i dywanem. Reszta pomieszczenia zastanowiona jest okrągłymi stołami, na niektórych stoją komputery. 

Na korytarzu kilkakrotnie jesteśmy świadkami tego, że dzieci zaczepiają napotkanych nauczycieli na małą pogawędkę; czasami to nauczyciel zagaduje ucznia. Wszyscy uśmiechają się do siebie i wymieniają uprzejmości. 

W końcu Kasia prowadzi nas do sali, gdzie zwykle prowadzi zajęcia z języka islandzkiego dla imigrantów. Uczniowie pracują tu w grupach mieszanych wiekowo. Przychodzą tu w trakcie innych lekcji, które sprawiają im kłopot. Taka organizacja pracy jest możliwa dlatego, że poszczególne przedmioty są zgrupowane w bloki i odbywają się w tym samym czasie we wszystkich klasach na danym poziomie. Czyli np. wszystkie klasy piąte mają przez 8 tygodni biologię w poniedziałki na 1, 2 i 3 lekcji, przez kolejne 8 tygodni w tym samym czasie mają geografię, a potem chemię. 

W międzyczasie okazuje się, że w szkole nie ma dzwonków. Lekcje odmierzane są w każdej sali indywidualnie, dzięki czemu przerwy nie zawsze się nakładają. Byliśmy w szkole przez kilka godzin, ale ani razu nie trafiliśmy na hałas spowodowany setkami dzieci przemieszczającymi się po korytarzach. 

Ostatnie odwiedzone przez nas miejsce w tej szkole to świetlica dla nastolatków. W małym, ale przytulnym pomieszczeniu przyjmuje nas młody mężczyzna - dyrektor. Siadamy na kanapach pozbawionych siedziska - prowadzący świetlicę przeprasza i wyjaśnia, że ostatnio ktoś rozlał na kanapę mleko i poduszki zostały oddane do pralni. Najpierw wysłuchujemy opowieści dyrektora, potem zadajemy mnóstwo pytań. Dowiadujemy się, że świetlica działa w różnych godzinach w zależności od dnia tygodnia, ale zwykle mieści się to w przedziale 12.00-22.00, z godzinną przerwą na obiad/kolację. Przychodzi tam młodzież w wieku 10-16 lat. Czasami uczestniczą w warsztatach i zajęciach proponowanych przez świetlicę. Innym razem grają razem w planszówki albo na konsoli. Bywa też i tak, że przychodzą się wygadać - rówieśnikom albo pracownikom. Niektórzy mają swoje kłopoty: z nauką, z kolegami/koleżankami albo w domu. Dla pracowników świetlicy najważniejsze jest to, aby młodzież im ufała, gdyż zaufanie trzyma ich tutaj i daje siłę do rozwiązywania problemów. Na nasze pytania o to, czy zdarzają się przypadki niesubordynacji (i co wtedy) dyrektor odpowiada, że niewłaściwe zachowania pojawiają się rzadko, ale zawsze w takiej sytuacji pracownicy najpierw rozmawiają z uczniem/uczennicą. Dopytujemy: A jeśli ktoś coś zabierze albo zepsuje, to co? Mężczyzna wzrusza ramionami i wypowiada zdanie, które do dziś rezonuje w moje głowie: "Lepiej stracić komputer niż zaufanie młodego człowieka".




Wychodzimy ze szkoły i przez całą - długą - drogę do restauracji temat szkoły nie schodzi z naszych ust. Podczas obiadu dalej rozmawiamy - opowiadamy o naszych refleksjach, ale też o doświadczeniach edukacyjnych z przeszłości. Zastanawiamy się, które z podpatrzonych rozwiązań dałoby się zaadaptować na potrzeby w Polsce. 

Dzień 2


Tego dnia udajemy się na umówione spotkanie w Centrum umiejętności czytania i pisania przy Wydziale Edukacji i Rekreacji Urzędu Miasta Reykjavik. Najpierw wysłuchujemy informacji o tym, jak działa centrum. Okazuje się, że jest to placówka oferująca wsparcie nauczycielom: szkolenia, warsztaty, konsultacje, superwizja, ale też pomoc w rozwiązaniu konkretnych problemów (kiedy nauczyciel lub szkoła poprosi o wsparcie) - jeśli Centrum nie jest w stanie samo zapewnić pomocy, stara się znaleźć eksperta i nawiązać z nim współpracę. Zadaniem placówki jest też wsparcie rodziców, dlatego na stronie internetowej centrum można znaleźć wiele materiałów także dla rodziców (np. o systemie edukacyjnym w Islandii). 

Moją uwagę zwróciła informacja o tym, że centrum zachęca nauczycieli do tworzenia profesjonalnych społeczności uczących się, składających się z 8-15 nauczycieli z różnych szkół, którzy spotykają się kilkakrotnie w określonym czasie, żeby przedyskutować wyzwania z jakimi się borykają. Każdy nauczyciel w Islandii musi 100-150 godzin w roku poświęcić na szkolenia. Spotkania z innymi nauczycielami i rozmowy są traktowane jako szkolenie, podobnie jak czas poświęcony na analizę wyników badań edukacyjnych czy czytanie literatury o tematyce edukacyjnej i słuchanie podcastów. 

To, co słyszymy w Centrum jest spójne z tym, czego dowiedzieliśmy się dzień wcześniej w szkole: najważniejsze decyzje oparte sa na wynikach badań, często przeprowadzanych zarówno na poziomie władz, jak i samych szkół.




W Urzędzie Miasta po raz pierwszy słyszymy o nowej strategii edukacyjnej do 2030 roku, która ma zapadającą w pamięć nazwę: Spełniamy marzenia. Otrzymujemy ulotki po polsku. Czytamy tam, że za najważniejsze cele edukacji na najbliższe lata uznano aktywizację społeczną dzieci, usamodzielnienie, umożliwienie poznania oraz zrozumienia społeczeństwa i środowiska, rozwijanie kreatywności oraz propagowanie zdrowego trybu życia i dbałości o dobre samopoczucie. Na koniec słyszymy kolejne ważne zdanie: "W islandzkiej szkole każde dziecko ma być szczęśliwe". 

Po zakończeniu oficjalnego spotkania jeszcze długo zostajemy w holu rozmawiając z pracującymi tam Polkami. Wypytujemy o dzieci z Polski i o pracę w szkole. Dowiadujemy się, że w Islandii brakuje nauczycieli przedszkola, dlatego zatrudniani są tam pracownicy nawet bez wykształcenia pedagogicznego. Niektórym z nas pojawia się kusząca myśl, że może tu zostaniemy i znajdziemy pracę w którymś przedszkolu? To byłoby bardzo ciekawe doświadczenie...

Dzień 3


Odwiedzamy Ministerstwo Edukacji i Dzieci. Siedząc przy dużym stole i popijając kawę słuchamy o polityce edukacyjnej do 2030 roku, o której po raz pierwszy usłyszeliśmy dzień wcześniej. Prowadząca spotkanie opowiada o tym, że przygotowania do stworzenia tej strategii rozpoczęły się w 2017 roku, kiedy to przeprowadzono szeroko zakrojone badania. O edukacji rozmawiano wtedy z nauczycielami, innymi pracownikami szkół, rodzicami, dziećmi i przedstawicielami społeczności lokalnych. Pracownicy oświatowi odwiedzili kilka państw, aby poznać szczegóły organizacji edukacji w tych krajach (m.in. Dania i Szwecja). Wnioski z badań i wizyt zagranicznych zostały sformułowane w pierwszym dokumencie online, który poddano szerokim konsultacjom społecznym. W kolejnej fazie poproszono o wsparcie specjalistów z OECD tak, aby stworzyć dokument finanlny. W marcu 2021 roku polityka edukacyjna Islandii została przyjęta przez parlament, dzięki czemu uniknięto podziałów partyjnych. Teraz specjalnie powołany zespół do spraw rozwoju szkolnictwa czuwa nad implementowaniem strategii w szkołach, w oparciu o plan działania na lata 2021-2024. 



Strategia podlega cyklicznej ewaluacji. Żadna partia polityczna nie próbuje nic w tej dziedzinie zmienić - proces powstawania strategii był dobrze przemyślany co pozwala ufać, że to naprawdę sensowna polityka. 

Tym, co trafiło do nas szczególnie jest przekonanie, że dobrostan jest niezbędny do uczenia się i rozwoju. Stąd wynika dbałość o zdrowie fizyczne i psychiczne dzieci. Pytamy o sytuację nauczycieli. Słyszymy, że było bardzo ciężko, nauczyciele tracili autorytet, mało zarabiali. Od kilku lat władze starają się poprawić sytuację poprzez stopniowe zwiększanie płac. Niedawno zorganizowano też kampanię społeczną promującą pracę w oświacie. Czy działa? Na razie trudno powiedzieć - na efekty trzeba pewnie poczekać kilka lat.

Dzień 4


Tego dnia odwiedzamy 2 muzeua: Perlan, poświęcone przyrodzie Islandii, oraz Open Air Museum, czyli skansen pokazujący, jak Islandczycy żyli dawniej. Po tym drugim miejscu oprowadza nas bardzo miła przewodniczka, która cierpliwie odpowiada na nasze pytania, głównie o edukację dawniej, ale i dziś. Okazuje się, że jej mama jest nauczycielką - jest bardzo zmęczona pracą, gdyż klasy są przepełnione, a w szkole jest coraz więcej imigrantów, z którymi trudno jest się dogadać. Brakuje nauczycieli, więc obecni mają dużo nadgodzin... Zaskakuje nas to - okazuje się, że jednak nie jest tak różowo, jak nam się na początku wydawało. 




Dzień 5


Tego dnia odwiedzamy szkołę polską. W budynku zwykłej szkoły publicznej odbywają się zajęcia szkół sobotnich: polskiej i ukraińskiej. Młodsze dzieci spędzają tam ok. 3 godz, starsze - 5 godz., ucząc się jezyka polskiego, polskich tradycji i historii. Bierzemy udział w zabawie, mającej na celu rozbudowę słownictwa polskiego. Potem razem z uczniami i uczennicami wychodzimy na boisko, aby zagrać z polską zabawę ruchową "Królu, daj wojaka". Sami się uczymy i miło spędzamy czas. 

Obserwujemy, że w polskiej szkole panuje atmosfera przyjaźni, pomagania sobie nawzajem i szczerości. Dzieci nie mają żadnych problemów z tym, aby wyznać nam, że chociaż dobrze się tu bawią, do polskiej szkoły przychodzą niechętnie - chcieliby mieć wolną sobotę, aby spędzić czas "po swojemu". Jest to dla nich obciążenie. 

Wypytujemy ich też o szkołę tradycyjną - potwierdzają się nasze obserwacje z pierwszego dnia. Dzieci rozmawiają między sobą głównie po angielsku, a w szkole czują się dobrze i czują, że są wysłuchane. 

Zwiedzanie wspomnianych placówek i instytucji odbyło się w ramach wyjazdu studyjnego 12 osób z Fundacji Szkoła z Klasą. Jeśli czujecie, że potrzebujecie podsumowania, zapraszam do przeczytania mojego artykułu na stronie Fundacji Szkoła z Klasą. Ciekawa jestem Waszych refleksji po tym, czego dowiedzieliście się tutaj. Czy możemy coś z edukacji islandzkiej przenieść na polski grunt? Napiszcie w komentarzu. 

Samodzielność ucznia, samodzielność szkoły

Samodzielność ucznia, samodzielność szkoły

Wciąż mówimy o nauczaniu: praca "nauczyciela", metody "nauczania", zdalne "nauczanie"... Im bardziej zagłębiam się w tajniki edukacji, tym wyraźniej dostrzegam, jak błędne jest takie podejście. Nie jesteśmy w stanie nikogo "nauczyć"; możemy jedynie stworzyć warunki do uczenia się, wyjaśnić coś, żeby pomóc zrozumieć. Aby się nauczyć, każdy musi włożyć w to własne zaangażowanie. 


Nie ma tu znaczenia wiek, to samo dotyczy ludzi dorosłych, a nawet instytucji. I niby to wiemy, przecież od lat mówimy o tym, że metoda podawcza się nie sprawdza. To właśnie dlatego tworzymy różne zadania, które pomagają uczniom zrozumieć materiał i utrwalić wiedzę: gry online i offline, dyskusje, pytania otwarte, projekty, zachęcamy do samodzielnego wykonywania notatek, prezentacji i innych widocznych rezultatów uczenia się. Mam jednak wrażenie, że problem leży głębiej - w podejściu do edukacji.

Już w samej konstrukcji proces edukacji kładzie nacisk na nauczanie, a nie uczenie się. Mamy zbyt dużo wytycznych: podstawa programowa, program nauczania, sztywny podział na przedmioty i klasy zrównane wiekiem, oceny, sprawdziany, egzaminy zewnętrzne. Te wszystkie wymogi sprawiają, że kiedy już szkoła znajdzie schemat pozwalający w miarę się do nich dostosować, nie myśli nawet o zmianie w obawie przed chaosem. Efekt jest taki, że to szkoła (czasem w miarę autonomicznie, czasami na polecenie organu prowadzącego, a najczęściej z przyzwyczajenia) ustala przebieg procesów edukacyjnych w placówce, a uczniom nie pozostaje nic innego, jak dostosować się i robić "to, co mu każą". 

Efektem tych procesów ma być jak najlepszy wynik na egzaminie kończącym szkołę - to sprawdzian tego, jak dobrze te procesy przebiegają. Tu nie ma miejsca na błędy, na indywidualne pasje czy talenty uczniów, na rozwijanie kompetencji czy na specjalne potrzeby edukacyjne. Twierdzenie, że nauczyciele mają indywidualizować procecs nauczania jest ironią, bo na koniec szkoły przecież wszyscy i tak podchodzą do takiego samego egzaminu (poza małymi wyjątkami). Na kształowanie kompetencji trzeba szukać miejsca, bo z punktu widzenia systemu ważniejsza jest realizacja podstawy programowej, która o kompetencjach zaledwie wspomina na poziomie wymagań ogólnych, ale szczegółowych już nie. W sumie nic dziwnego - u podłoża polskiego systemu edukacji leży kontrola (uczniów przez nauczycieli, nauczycieli przez dyrekcję, dyrekcji przez kuratorium), a kompetencje nie poddają się łatwo kontroli. Trudno jest w ogóle skontrolować to, co się nam udaje. Łatwiej wyłapuje się błędy. Wniosek jest prosty - błędów nie należy popełniać; im mniej błędów, tym lepiej funkcjonuje proces. Czyżby?

W tym wszystkim obecna jest sprzeczność: skoro edukacja jest procesem (co do tego chyba nie muszę nikogo przekonywać), to musi podlegać pewnym zmianom, próbom udoskonalenia, które najczęściej wynikają właśnie z popełnianych błędów. Błędy są informacją o tym, że coś nie zadziałało, więc należy to zmienić. Jeśli błędów nie ma, nie wiemy co, ani jak zmieniać. To tylko iluzja, że jest idealnie. Bez błędów edukacja przestaje być procesem. 

Czy da się inaczej?

Niedawno spędziłam tydzień na wizycie studyjnej w Reykjaviku. Odwiedzałam szkoły, rozmawiałam z nauczycielami, uczestniczyłam w spotkaniu na temat edukacji w Urzędzie Miasta, a nawet w samym Ministerstwie Edukacji i Dzieci (jakże znacząca nazwa!). Tam edukacja działa inaczej - nie twierdzę, że jest idealna - ma swoje problemy. A jednak da się wyraźnie odczuć, że w Islandii stawia się na samodzielność i uczenie się, także samych szkół. Jedynym wymogiem zewnętrznym jest tam podstawa programowa, określona jako zestaw wiedzy i kompetencji, jakie powinien posiadać uczeń kończący szkołę. Wszystko, co prowadzi do tego momentu, leży w gestii szkoły. Placówki edukacyjne same decydują, jak będzie przebiegał u nich proces uczenia się. Wymyślają rozwiązania, testują je, badają efekty swoich działań, zmieniają to, co nie działa, znowu testują i tak w kółko. Co ważne, uczniowie sami mogą proponować rozwiązania, a ich zdanie jest brane pod uwagę. (Więcej szczegółów na temat edukacji w Islandii przeczytacie tutaj.)

Miałam też ostatnio przyjemność brać udział w spotkaniu z Jacoovem Hechtem na temat szkół demokratycznych. Takie szkoły to najlepszy przykład na samodzielność i uczenie się. Jak inaczej mamy nauczyć dzieci brać odpowiedzialność za swoje otoczenie i kształtować przyszłość, jeśli nie pozwolimy im podejmować decyzji już teraz? Jak nakłonić obywateli do aktywnego udziału w wyborach, jeśli od małego przyzwyczajamy ich do tego, że ktoś inny podejmuje decyzje za nich?

Ktoś mógłby powiedzieć: "moja szkoła nie jest demokratyczna, nie mogę nic na to poradzić". Tylko że wiele zależy od samego nauczyciela. Krokiem milowym jest już samo odejście od nauczania. Wystarczy częściej rozmawiać z uczniami o tym, jak chcą się uczyć, dużo pracować metodą projektu, stwarzać uczniom warunki do samodzielnego dochodzenia do wiedzy. Kiedy usłyszymy błędne stwierdzenie, podziękować i wyjaśnić, że ten błąd pozwala nam zrozumieć ich sposób myślenia i wyjaśnić to, co nie zostało zrozumiane. W sferze wychowawczej równeiż mamy ogromne możliwości: uczniowie mogą wybrać miejsce wycieczki, a nawet ją zorganizować (z pomocą dorosłych), mogą wybrać akcje, w których chcą uczestniczyć, aktywnie współtworzyć klasowe zasady i włączać się w podejmowanie wielu decyzji dotyczących klasy. Zapewne popełnią wiele błędów. I dobrze - bez tego się nie nauczą. O klasie demokratycznej pisałam półtora roku temu - do przeczytania tutaj. W artykule opisałam dokładne działania, które można podjąć, aby zaangażować uczniów w podejmowanie decyzji, także merytorycznych.

Kolejnego argumentu przemawiającego za samodzielnością uczniów dostarczają ... moi uczniowie. Dzieci, których byłam wychowawcą na I etapie edukacji, teraz są w klasie 7. Od samego początku pozwalałam im decydować o wielu aspektach naszej współpracy. Na początku klasy 5 zachęciłam ich do realizacji projektu uczniowskiego. Wykorzystaliśmy metodę Design for Change, pomagałam im przejść cały proces. Tak im się spodobało, że w klasie 6 sami poprosili o to, abyśmy zrobili kolejny projekt. Tym razem wycofałam się maksymalnie, pomagałam im tylko wtedy, kiedy mieli kryzys. W czerwcu odeszłam ze szkoły. W połowie września tego roku przekazali mi, że nie poddali się - realizują kolejny projekt, tym razem całkiem sami: potrafią, mają motywację i nie boją się błędów.  

Patrząc na to, jak przez lata rozwijało się moje podejście do edukacji, a także biorąc pod uwagę wiele szkoleń i innych sytuacji edukacyjnych, których byłam uczestniczką wyraźnie widzę, że najważniejsze jest nastawienie nauczyciela. Czy jest w stanie przyjąć, że efekty jego/jej działań nie będą idealne i otworzyć się na możliwość popełniania błędów (swoich i uczniów)? Czy potrafi zaufać uczniom i pozwolić im działać samodzielnie? Czy chce analizować swoje działania i wyciągać wnioski? Czy odważy się stanąć z boku i obserwować? Czy zrozumie, że wszystko, co robi jest ciągłym procesem, zależnym od warunków i ludzi, których dotyczy, i jako proces musi ulegać zmianom? W edukacji nie ma mety; punktu, do którego finalnie docieramy. I chociaż nie mamy wpływu na system, możemy samodzielnie wyznaczać drogę, którą podążamy z uczniami.

Copyright © Blog Dla Nauczycieli , Blogger